Dnia 18 stycznia, choć był to pierwszy dzień ferii, ks. Łukasz
wraz z przyjaciółmi klerykami zaprosili nas na duchową ucztę do św. Michała.
Przeżywaliśmy ją pierwszy raz w tym roku, i mimo że nie było nas tyle co zwykle
to msza św. miała jakiś wyjątkowy nastrój. Dzieci z wielkim zaangażowaniem
pięknie modliły się czytaniami, w dużej mierze przygotowanymi przez siebie: modlitwa
wiernych, w szczególności za naszych chorych przyjaciół tych małych i dużych, za
jubileusze ukończenia 18 lat; bardzo dojrzałe komentarze do darów; były też
dwie gitary i śpiew. Patrząc na Zbyszka i Krzysia łza się w oku kręciła widząc
zaangażowanie i powagę(o co trudno u nich na co dzień) w asystowaniu ks.
Łukaszowi przy ołtarzu. Było też na koniec
spotkania małe co nieco przygotowane przez kleryków, oni potrafią nas
zaskoczyć.
A ja w szczególności podczas tej mszy św. powierzałam Panu
Bogu nasze bezpieczeństwo i spokojny wypoczynek podczas zimowiska, na które
szykowaliśmy się już od dłuższego czasu.
No właśnie,
i tak 20 stycznia, skoro świt, dzięki naszym przyjaciołom, którzy użyczyli nam
swoje samochody, ruszyliśmy do Wdzydz Kiszewskich na pięciodniowy wypoczynek.
Pełni radości i nadziei na super przeżycia bo na naszych
wyjazdach dzieje się dużo i ciekawie. Dojechaliśmy szczęśliwie na miejsce.
Warunki super, byliśmy na to przygotowani gdyż nie po raz pierwszy jesteśmy w
tym miejscu : 3,4,5 osobowe pokoje, jasne,
kolorowe, prawie w każdym pokoju łazienka, w każdym telewizor-marzenie.
Na pyszne obiadki chodziliśmy do ekskluzywnego ośrodka obok. Musieliśmy je
wykupić bo tak zażyczył sobie sanepid, który
nas w zeszłym roku
kontrolował. Natomiast zgodził się na samodzielne przygotowanie śniadań i
kolacji. Jest to bardzo ważny element naszej pracy gdyż dzieci przygotowując
wraz z opiekunem posiłek, uczą się planowania i współpracy w grupie, higieny i
estetyki przygotowania posiłków. Jest przy tym dużo radości-opowiadamy sobie o
przeżyciach nocnych. Okazało się jednak w tym roku, że i tego nam nie wolno.
Kuchnia dydaktyczna legła w gruzach. Ale co tam... nasza kochana gospodyni już
wymyśliła: żeby zadowolić sanepid będziemy pić i jeść na plastikach!!! Masakra.
Działo się dużo fajnego, właściwie z perspektywy czasu to
chce się pamiętać same dobre rzeczy a bywało różnie. Zajęcia i konkursy jakie
zaproponowała nam ciocia Hania (prócz tych stałych: porządkowy,
najmilszy-najmilsza, najbardziej opiekuńczy itd.) były jak zwykle bardzo
ciekawe: ”Z Tuwimem weselej”, portret- tajemnica, sowa -mądra głowa. Były też
zajęcia dla naszej młodzieży, które zaproponował Dżejo, kulig, dyskoteka i na
koniec tradycyjna agape.
I wydawałoby
się, że wszystko ok, a jednak...
Jakaś smutna refleksja pozostała po wyjeździe. Myśli krążą
wokół dzieci i bezsilność, przekonanie, że mimo tak silnego naszego
zaangażowania, jest tyle agresji, złości wręcz nienawiści i niezrozumienia, że
to błędna droga.
Wszystko siedzi w korzeniach i to pokoleniowych. Jeżeli się
ich nie odetnie to tylko liczyć na cud.
A że takowe się zdarzają, w nich nadzieja, która bierze się z 23 już letniego
doświadczenia trwania przy naszych podopiecznych.
„ Musicie być silni miłością, która wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, wszystko przetrzyma, tą miłością, która nigdy nie zawiedzie.”
J.P II
Ciocia Gosia